wtorek, 30 grudnia 2014

Plany na nowy , 2015 rok!

Znacie pewnie hasełka typu: 'w tym roku, to już na pewno', 'na 100%', 'tym razem się uda', 'z całą pewnością', 'dam radę', 'teraz, już na pewno', itp... jeśli tak, to nie jesteście 'w tym' sami. Mnóstwo ludzi, w tym i ja decyduje się zmieniać swoje życie wraz z końcem starego a początkiem nowego roku. Człowiek dochodzi wtedy do wniosku, że to dobry czas na zmiany i przemyślenia... Obiecujemy sobie wiele :)) W teorii wszystko wydaje nam się takie łatwe i realne do zrobienia, problem zaczyna się wtedy, gdy przychodzi co do czego i zaczyna się 'praktyka' ;)) Nie jesteśmy już tak bardzo konsekwentni, jak na początku, gdy wydawało się, że wszystko będzie przecież bardzo proste do wykonania :)) Okres Świąteczny, sprawia, że bardziej nam się chce, że mamy większą motywację, że góry możemy przenosić :) A wszystko przez dodatkowy czas wolny, który mamy w Święta, bo sprzyja refleksji i zastanowieniu się nad sobą. 


Zazwyczaj chcemy zmieniać wszystko... Ulepszać, i ulepszać. I ja, mam parę takich, do odfajkowania na swojej liście planów... Nie muszę rzucać palenia, bo nigdy nie paliłam i palić nie zamierzam, nie chcę też obiecywać sobie, że regularnie będę odwiedzała kluby fitness, bo ani nie mam na to czasu, ani chęci (choć ruszać się mam jednak zamiar więcej!). Nie chcę planować nie wiadomo czego, chciałabym skupić się na małych, prostych i konkretnych nawykach, które pomogą mi co dzień stać się lepszą wersją mnie samej... Myślę, że ważna jest metoda małych kroków. Branie na siebie zbyt wiele na raz na pewno się nie uda i nie sprawdzi. Nie o duży 'rozmiar celu' tu chodzi, tylko o konsekwencję w jego realizacji, krok po kroku :) 
By łatwiej było to wszystko zrealizować, dobrze jest zrobić sobie plan. Spisanie 'przeciwnika' na kartkę sprawi, że łatwiej będzie nam się 'z nim' rozprawić ;)) Sprecyzować dokładnie.. co, gdzie, kiedy, od kiedy, i co chcemy osiągnąć... Noworoczne planowanie, wydawało by się - prosta rzecz - wymaga jednak trochę więcej chęci i zaangażowania. Nasz cel powinien stać się stałym elementem naszego stylu życia. 

Moje cele są proste i zwykłe...
Chciałabym...:

Bardziej dbać o osoby, które kocham i na których mi zależy.
Mieć czas na bliskość i przyjaźń, zadbać o lepsze relacje, o spędzanie ze sobą wolnych chwil. Chciałabym mieć więcej czasu na rozmowę. Na życie 'ze sobą' a nie tylko 'razem pod jednym dachem', na spontaniczność i małe szaleństwo od czasu do czasu a nie pomału wkradającą się nie rutynę. Na to by zawsze mieć czas...

Nie rezygnować z marzeń
Kiedyś, gdzieś przeczytałam taki tekst, który utkwił mi w pamięci i z którym zgadzam się w 100% :) "Nie chcę rezygnować ze swoich marzeń tylko dlatego, że są one dalej niż na wyciągnięcie ręki. Chcę marzyć. Podstawie sobie krzesło, skrzynkę i drabinę, i sięgnę po nie, bo warto". :)) Marzenia to życie. To 'nadzieja na tęczę'. :)


Cieszyć się z małych szczęść
Lubię refren z jednej z piosenek Piaska, i zawsze jak mam jakiś podlejszy nastrój, to przypomina mi się ta piosenka :)
'...Szczęście jest blisko, 
co w głowie się nie mieści.
Szczęście jest blisko,
na wyciągnięcie ręki!...'
Komentarz zbędny ;)

Być bardziej kreatywna 
Chciałabym mieć więcej pomysłów w głowie. By móc fajniej zaplanować i spędzić weekend, by móc wymyślać mega ciekawe tematy na bloga ;), by włosy na głowie stawały dęba z zachwytu i podziwu :) By mieć pomysł na odjazdowy obiad ;) Chciałabym mieć więcej powera w sobie, siłę na wszystko. 'By moja wewnętrzna karuzela mogła się ciągle kręcić...'

Znaleźć czas dla siebie!

Mimo masy obowiązków, jaka spada na nasze zabiegane codzienne życie, chciałabym czasem móc zapomnieć i nie martwić się o wszystko dookoła, a pomartwić się trochę o siebie. Usiąść i w spokoju poczytać gazetę bez obaw i myśli, że jeszcze przecież tyle do zrobienia i że może jednak potem..., chciałabym mieć czas na relaks w łazience od czasu do czasu, bez krzyków i pukania, 'czy długo tam jeszcze będę siedzieć', chciałabym tak czasem, móc pochodzić po sklepach, spokojnie i bez pośpiechu, że po pracy muszę pędzić szybko do domu, gotować obiad :) Od czasu do czasu sprawić sobie dla siebie taką małą przyjemność :))


Być zdrowa...
To najważniejszy cel, moje małe wyzwanie, bo w zdrowym ciele, zdrowy duch. Nie mówię tutaj oczywiście o jakiś nieplanowanych chorobach (które mam nadzieję ptfu ptfu, się nie zdarzą) i o wypadkach losowych tylko o własnym wpływie na moje zdrowie. O zdrowszym, świadomym odżywianiu (swoją drogą 'Wiem, co jem' to jeden z moich ulubionych programów;)), o ruchu, który mnie trochę dotleni, o uśmiechu, żeby ten mój duch w ciele miał też trochę weselej ;) 


I pamiętaj !!!



Trzymam kciuki za samą siebie i za Was - jeżeli też macie jakieś plany do zrealizowania - by tym razem noworoczne postanowienia, nie były tylko słowami rzuconymi na wiatr. 

HAPPY NEW YEAR :) 

sobota, 27 grudnia 2014

Małe zakupy / Nowości kosmetyczne

Dzisiaj chciałam Wam pokazać moje małe zdobycze, które zostały kupione w ostatnim czasie. Są to kosmetyki do makijażu. Zapraszam. 


W Naturze skusiłam się na nowość, o której czytałam już na paru blogach, a że dodatkowo urzekła mnie szata graficzna produktu, tym bardziej postanowiłam kupić. Tusz do rzęs Lash Princess z Essence, to chyba jeden z najładniejszych tuszy, jakie miałam :) Najpierw nigdzie nie mogłam go zdobyć, a potem, kiedy już olałam moje poszukiwania - tusz leżał sobie w szafie i czekał na mnie, jak gdyby nigdy nic ;))


Producent zapewnia, że maskara lash princess ze specjalnie wygiętą szczoteczką w kształcie głowy kobry pokryje każdą rzęsę i pozwoli wyczarować królewską objętość i zachwycające, urocze, powłóczyste spojrzenie. dla intensywnego makijażu oczu. Jest unikalna, jak każda księżniczka, dlatego ubrana jest w wieczorową suknię. princess(ence)! 
Maskara 'ubrana' jest w uroczy gorsecik, który wykonany jest z gumy, dzięki temu bardzo wygodnie leży w ręku i nie ślizga się. Jestem zachwycona efektem jaki ten supertani, zwykły, drogeryjny tusz daje :) Maluje się nim na zmianę, z moim ulubionym z Benefit They're Real. Fajny kształt szczoteczki sprawia, że lepiej ona 'wyczesuje' rzęsy. Daje widoczny efekt pogrubienia i wydłużenia, nic mi się też nie osypuje ani nie podrażnia. Bardzo lubię stosować ją w duecie z bazą pod tusz Lash Base z Essence, którą kupiłam przy okazji tych samych zakupów w Naturze. To pierwsza moja baza pod tusz do rzęs, jaką mam przyjemność używać. Kupiłam z ciekawości, no i z myślą, że przyczyni się do tego, że moje rzęsy będą jeszcze dłuższe. 


Baza pod tusz z Essence, to stosunkowo nowy produkt w szafie tej marki (przynajmniej ja nie widziałam wcześniej). Kosztowała coś około 10 zł. Opakowanie wygląda jak zwykły tusz do rzęs, jest widoczne i białe. Szczoteczka jest zwykła i prosta. Bardzo dobrze 'chwyta' rzęsy. Są mocno umazane białą mazią, do której świetnie przylega tusz. Dużo lepiej tusz do rzęs prezentuje się na oku, gdy mam nałożoną tą bazę. Zauważyłam też, że tusz się nie osypuje, i ładniej trzyma się przez cały dzień. 

Kolejne produkty to kosmetyki do pielęgnacji ust. Błyszczyk, masełko i szminka. 



Błyszczyk do ust Sephora, Kiss Kiss Universal Pink Gloss ze świątecznej, nowej kolekcji skradł moje serce. Piękna, czarna, metalowa puszka, z przesuwanym wieczkiem kryje w sobie 15 g produktu. Myślałam, że produkt dostępny jest tylko online, i gdy w Sephorze w Katowicach zobaczyłam go przy kasach, od razu buchnęłam do mojego koszyka. Kosztował chyba około 20 zł, już nie pamiętam. Idealny na mały prezent, dodatkowo ma uroczy kartonik, na którym można napisać dla i od kogo :) Ładnie pachnie i ma delikatny, różowy kolor, który podkreśla kolor naszych ust. 

Kolejny produkt to okrągłe masełko do ust z Nivea. Wersja kokosowa. Coś mam słabość do mazideł w puszeczkach :)) Opakowanie zaprojektowane na podobiznę puszki kultowego kremu z Nivei. Kupiłam z myślą o nawilżaniu ust na zimę, zawsze mam w torebce. Jest wiele różnych wariantów zapachowych. Mam jeszcze ochotę na karmel (toffi?), ale i tak nie zużyję, więc szkoda, żeby leżało. 



Pomadka z Avon, to taki raczej zakup w ciemno, niestety nie za bardzo trafiony. W katalogu prezentował się bardziej ciekawie. Produkt z serii ColorTrend, kolor Amethyst. Myślałam, że to będzie taki zgaszony róż a kolor niestety okazał się całkiem inny, niż na zdjęciu :/ Taka babcina szminka (ale pachnie dosyć ładnie), chociaż nawet mojej babci nie spasowała :)) Będzie leżeć, może kiedyś się do niej przekonam... 

Kolejny duet znalazł się na zdjęciu razem zupełnie przypadkowo :) 



Korektor pod oczy Nyx High Definition HD Photogenic Concealer Wand. Ten korektor chodził za mną już od dawna. I gdy nadarzyła się okazja zakupów w Douglasie, wzięłam bez wahania :) Czytałam mnóstwo pozytywnych recenzji o tym produkcie, a jeszcze bardziej ucieszył mnie fakt, że jest idealnie jasny do mojej bladej twarzy :) Mam kolorek 01 Porcelain, najjaśniejszy. Korektor bardzo ładnie stapia się ze skórą, i dosyć dobrze kryje moje cienie pod oczami. Ma twardy aplikator, wystarczy odrobina, zbyt duża ilość uwydatnia zmarszczki mimiczne...  Trzeba go szybko szybko i precyzyjnie rozprowadzać, bo po nałożeniu zastyga i gęstnieje. Jeden z lepszych jakie mam. Mój Ci on! :))



Cień do powiek 3D z Essence, to też ostatnio jedne z moich ulubionych cieni (niepaletkowych) na codzień. Mam już kilka kolorków, tym razem kupiłam sobie nowość odcień 01 Irresistble fox-trott. Podwójny cień ma lekką, satynową teksturę i nadaje metaliczne i lśniące wykończenie. Może być aplikowany na sucho i na mokro. Piękny odcień brzoskwini i brązu ładnie prezentuje się na oku. Cienie niestety nie są jakoś mega napigmentowane, i troszkę osypują się przy nakładaniu, dlatego najlepiej używać ich razem w duecie z bazą. 

Ostatnie produkty to mozaikowe pudry i róże do policzków, które nabyłam w ostatnim czasie. Mój aktualny ulubieniec, używany prawie codziennie, to puder brązująco-rozświetlający Hello Autumn z Essence. Kosztował coś koło 10 zł, ale przez ciągłe promocje w Naturze dokładnie nie pamiętam. Ładna mozaika w kształcie liści pięknie prezentuję się w opakowaniu, co dodatkowo cieszy oko. Jest to edycja limitowana, więc zachęcam do kupna, jeśli jeszcze spotkacie. Bardzo ładnie, subtelnie, delikatnie rozświetla i dodaje blasku. Idealny dla jasnej karnacji. Kuku sobie nim nie zrobimy. Wielofunkcyjny. Może służyć jako bronzer i rozświetlacz, czy róż do podkreślenia policzków. Dzięki temu produktowi możemy wyczarować sobie złotą jesień na policzkach :)) Gorąco polecam. Jeden z lepszych jakie mam. 



Kolejny produkt kupiony podczas promocji w Naturze, to róż do policzków marki Pierre Rene, Rouge Powder, 01 Soft Rouge, ładny kolor chłodnego różu. Mam już parę kosmetyków tej marki i uważam że robią naprawdę dobre produkty, za niską cenę. Kolor jest trwały i idealny, właśnie takiego szukałam od jakiegoś czasu. Mam taki sam odcień pomadki, więc idealnie mi współgra. Dobry zamiennik  tego drogiego z MACA. Poza tym to nasza polska, rodzima marka, więc warto wspierać :))

Róż z Sephory, kupiłam podczas promocji 2 + 1. Mam numerek 20 Orange Neon. Dosyć drogi, standardowo kosztuje około 39 zł, więc trzeba polować na promocje. Fajny kolor pomarańczy, w sam raz, dla takiej jesiennej dziewczyny jak ja :)) Wystarczy tylko delikatnie musnąć w nim pędzel, by uzyskać pożądany efekt, nie trzeba nakładać dużej ilości. Lubię róże do policzków z Sephory, są naprawdę dobrej jakości, buzia wygląda świeżo. 



Ostatni produkt, to mozaika marki Nyx, odcień MPB11 Truth. Jest kilka odcieni do wyboru. Rewelacyjny kosmetyk, jednak myślę, że bardziej na te cieplejsze, letnie dni. Idealny jako bronzer. Jest dobrze napigmentowany, wystarczy odrobina na pędzel. Ma idealny kolor, ciepłe tony idealnie pasują do mojej karnacji. Trochę osypuję się przy nakładaniu, ale wystarczy dobrze strzepnąć pędzel :) 

To by było na tyle, pochwalcie się czy macie któryś z tych produktów, i co o nich sądzicie. 




czwartek, 25 grudnia 2014

Merry Christmas, Christmas Merry !!! :)

Wszystkim blogerom i blogerkom na te Święta życzę cudownych, rodzinnych chwil, mnóstwa nowych pomysłów i natchnienia, inspiracji na kolejne, szalenie ciekawe posty, lekkiego pióra, 
no i zdrówka przede wszystkim :))) 


poniedziałek, 22 grudnia 2014

Silesia Bazaar / Moje wrażenia



Sobotnie popołudnie spędziłam 'dosyć aktywnie' ;) czyli na szopingu. W katowickim Spodku odbyła się pierwsza edycja fajnej, ciekawej imprezy 'Silesia Bazaar', czyli targi mody niezależnej i dizajnu. Pierwsza zimowa edycja wydała mi się na tyle interesująca, że postanowiliśmy wybrać się tam z czystej ciekawości, i powiem Wam, że bardzo mi się podobało, więc na edycję wiosenną wybiorę się też z pewnością :))




Wybraliśmy się tam z ciekawości, bo nigdy wcześniej nie byłam na tego typu imprezie. 
Znudzona ubraniami z sieciówek pomyślałam, że to ciekawa alternatywa a przy okazji fajny sposób na spędzenie popołudnia. Organizatorzy imprezy mówią o wydarzeniu, że 'mamy już za sobą czasy oversizowych t-shirtów z jednej sieciówki i jesteśmy zmęczeni tym, że ogromne loga znanych marek zasłaniają elewacje galerii handlowych. Teraz chcemy czegoś bardziej niestandardowego. Chcemy także czuć, że kupując ubrania oddajemy głos na zdolnych, niezależnych designerów. Ich malutkie atelier, show romy i butiki w różnych miastach Polski są dla Ślązaków trudno osiągalne. Stąd pomysł zaproszenia wszystkich projektantów do jednego miasta - Spodka, ikony Górnego Śląska'.





Po powrocie do domu, mogę stwierdzić, że to naprawdę fajne wydarzenie, kto nie był a miał blisko, niech żałuje. :)) Można było tam znaleźć mnóstwo pomysłowych stoisk, z pracami niezależnych twórców. Produkty (czy to ubrania, czy dodatki) zazwyczaj wykonane były ręcznie (hand made) i muszę przyznać, że to urzekło i spodobało mi się najbardziej.  Wszystko było tak starannie i pięknie wykonane, że z przyjemnością się to oglądało i macało :)) 



Wnętrze Spodka podzielone zostały na kilka stref. Znajdowała się tam strefa dizajnu (gdzie dostępny były produkty dekoracyjne i użytkowe do wnętrz, pachnące kosmetyki, zabawki, biżuteria i nie tylko), strefa z artykułami dla dzieci, nazwana 'strefą bajtle', strefa fashion (odzież i dodatki wykonane przez młodych, pomysłowych projektantów), strefa gastro (można było capnąć co nie co i wypić pyszną kawę, dzięki przystanek śniadanie, które w Kato jest już dosyć znane, oraz strefa zabaw (w której dzięki firmie 'W Krainie Czarów' dzieciaki mogły miło, aktywnie i wesoło spędzić czas).



Produkty były naprawdę starannie wykonane, wszystko prezentowało się na najwyższym poziomie. Wszystko pakowane było do papierowych toreb, więc dodatkowy plus, bo eko :)) Na każdym stole oprócz fantastycznych produktów prezentowały się wizytówki danej firmy (były tak pięknie i starannie wykonane, że aż cieszyły oko - młodzi to teraz mają pomysły, nie ma co ;)) Spędziliśmy tam nieco ponad dwie godziny, popołudniu ludzi było dosyć sporo, jednak więcej ciekawskich było już przed nami, dlatego dobrze, że nie trzeba było się przepychać i wszystko móc pooglądać w spokoju. 





Niektóre produkty były tak pomysłowo stworzone, że aż uśmiech sam pojawiał się na twarzy. Szczególnie dla nas - ludzi mieszkających na Śląsku. Kto nie chciał by torby na zakupy, podpisanej 'babsko tasza', albo 'torby na maszkiety' :)) Super pomysł. Najbardziej spodobały mi się pomysły twórców sklepu 'g r y f n i e', który ma w swoim asortymencie koszulki, bluzy, torby, skarpetki, ubrania dla dzieci, kubki, a nawet zaproszenie ślubne z fajnymi, wesołymi tekstami po śląsku :)) Cieszę się, że sklep ma swoją siedzibę w Kato, a dodatkowo mają fajny sklep on-line :))



Mnóstwo i pięknie wykonanych było także produktów do dekoracji wnętrza naszych domów (magnesy, zawieszki, obrazki, ramki, lampy z drewna!, ręcznie wykonane naczynia i kubki), oraz dosłownie masa, jeżeli chodzi o ilość rzeczy dla dzieci. Zabawki, ubranka, wyposażenie, dosłownie wszystko. I wszystko starannie zrobione, w przecudnych kolorach, z mięciutkich, milusich, przyjaznych materiałów :)) 







Jeżeli chodzi o ceny, to były one przeróżne. Produkty nie były jakoś kosmicznie drogie (chociaż i takie widziałam;)), ale wiadomo też, że za tak oryginalną i pomysłową robotę, trzeba czasem zapłacić troszkę więcej. Teraz przynajmniej wiem, czego po takich targach mogę się spodziewać, na jakie 'towary' warto zwrócić uwagę, więc na edycję wiosenną będę już lepiej przygotowana :) I więcej rzeczy wpadnie to mojej torby :)





Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie kupiła :)) 
Zaraz po wejściu moje oczy zakochały się w poduszce sowie, którą natychmiast kupiłam :) W ogóle stwierdziłam, że sowy to chyba jeden z lepszych motywów w tym roku, bo takich produktów było tam mnóstwo :)) (dodam, że ja mam na sowę zajawkę już chyba ponad dwa lata i uwaga, ...to nie mija ;)) Dorwałam też pięknie wykonaną bransoletkę, która może też służyć jako naszyjnik. Kolorów i wzorów było od groma, dla każdego, co innego. Kupiłam dwa mydełka, mandarynkowe i lawendowe (lawendę też kocham nad życie), i dwie sole do kąpieli. Jako, że znajdowało się tam stoisko O.P.I, to łapnęłam dwa lakiery do paznokci, w tej fajnej mniejszej pojemności. Chciałam koszulkę z napisem 'rzygam tęczą', ale nie było już mojego rozmiaru :/ Ciekawych ubrań było tam dosyć sporo, wiosną na pewno coś sobie capnę :)) 



Zapraszam także do odwiedzenia strony internetowej imprezy Silesia Bazaar, gdzie możecie poczytać więcej o tej imprezie, tam także dostępna jest lista wszystkich wystawców, którzy brali udział w tej edycji (z odnośnikami do ich stron i twórczości).
Jestem godna podziwu dla organizatorów, należy im się masa pochwał, za tak fajne zorganizowanie tego eventu :) Fajna sprawa, doczekać się już nie mogę wiosennej edycji :)






__________________________________________________________
niektóre zdjęcia pochodzą z serwisu 'naszemiastokatowice' lub ze strony internetowej danego wystawcy. 

sobota, 20 grudnia 2014

Zakupy na mintishop.pl

W połowie listopada złożyłam małe zamówienie na <mintishop.pl>, pora pochwalić się i napisać parę słów o produktach, które kupiłam i zdążyłam poużywać. Bardzo lubię ten sklep, parę razy miałam przyjemność składać tam swoje zamówienie i zawsze byłam zadowolona. Cieszę się, że jest opcja odbioru paczki w paczkomacie, a pięknie zapakowane produkty tylko cieszą bardziej oko przed otwarciem. Warto też wspomnieć o fajnych cenach i szybkiej realizacji, bo to tylko dodatkowe atuty tego sklepu. 


Zakupy robiłam głównie z myślą o firmie Makeup Revolution. Naczytałam się tyle pozytywnych opinii na temat kosmetyków tej firmy, naoglądałam tylu różnych swatch'ów, nic więc dziwnego, że nabrałam ochoty, by kupić sobie jakieś produkty tej firmy. Muszę przyznać, że z zamówienia jestem bardzo zadowolona, nie trafiłam na szczęście na żaden bubel :)) Jednym słowem, kosmetyki zrobiły niezłą rewolucje w mojej kosmetyczce :)) 

Najbardziej 'kultowy' i najchętniej kupowane produkty tej marki to chyba paletki. Mimo, iż mam paletek dosyć sporo, i każda ma podobną gamę kolorystyczną, to paletek nigdy dosyć ;)) Wiedziałam, że chcę jakąś zamówić, nie wiedziałam tylko którą. I tak oto po obejrzeniu miliona zdjęć na google, zdecydowałam się na ICONIC 1. Mam Naked 2 i przyznam, że kolory są bardzo zbliżone. Pigmentacja jest fantastyczna, trzeba przyznać. Cienie świetnie 'leżą' na oku, nawet bez bazy. Nie kruszą się i nie osypują. Wszystkie pozytywne komentarze jakie czytałam są mega prawdziwe. Zamawiając tą paletkę brałam to pod uwagę - w końcu tyle osób nie może się mylić :)) 


Zdjęcie nie oddaje niestety tych pięknych kolorów, taka ciemnota panowała za oknem, kiedy robiłam zdjęcia, no cóż... bywa. Zima idzie. Taki mamy klimat :)) W rzeczywistości kolorki są bardziej ciepłe i słoneczne :) Może zrobię kiedyś porównanie do Naked 2, bo kolorki są naprawdę bardzo zbliżone. Jednym słowem paletka warta kupienia, tania (20 zł), idealna na codzienne poranne makijaże. 

Kolejny produkt, który do mojego koszyka wpadł w sumie pod wpływem impulsu, ale którym jestem zachwycona, to cień do powiek Foils w odcieniu Rose Gold. Piękny cień, który ma mega metaliczne wykończenie, i daje efekt prawdziwej folii. Zestaw zawiera bazę w płynie, metalową tackę do mieszania i cień. Próbowałam nakładać z bazą i bez. Bez bazy cień po pewnym czasie roluje się na powiece, natomiast z bazą jest nie do ruszenia przez cały dzień. 


Mam odcień Golden Rose, ale powiem szczerze, że nie umiałam się zdecydować, wszystkie mi się podobały. Cienie są tak piękne, że nie umiem tego opisać. Są niespotykane, wcześniej nie spotkałam się ani z taką konsystencją ani z tak pięknym wykończeniem. Cena jednego małego słoiczka to 20 zł. Nie jest to mało, jak za pojedynczy cień. Idealny na imprezę, czy zbliżającego się Sylwestra :) Gorąco polecam! 

Jeden z produktów, który kusił mnie już od jakiegoś czasu to Aqua Brow z Make Up Forever, ale ze względu na cenę i moje ciągłe niezdecydowanie wiecznie odwlekałam ten zakup. No i podczas zakupów na minti zobaczyłam fajny i tani odpowiednik tej kultowej farbki do brwi - Ultra Aqua Brow Tint.



Mam odcień Light. Spontaniczny zakup w ciemno okazał się trafny. Farbka nie jest ani za ciemna ani za jasna, kolor Light jest dla mnie idealny, mimo, iż mam swoje naturalne brwi dosyć ciemne. Warto więc pooglądać sobie swatche przed zakupem, a nie sugerować się nazwą. Myślałam, że nie dam rady tego aplikować, ale po obejrzeniu paru filmików na YouTube, okazało się to dziecinnie łatwe. Pierwszy raz dałam troszkę za dużo produktu, teraz wiem, że wystarczy jedynie odrobina. Produkt jest więc bardzo wydajny. Szybko zastyga na brwiach, i ładnie się aplikuje. Ma postać takiej po prostu wyciskanej farbki. Wiem, że jest jeszcze wersja z wykręcaną szczoteczką, jednak mi bardziej zależało na tej farbkowej, i tą też Wam polecam. Cena 15 zł. 

Naczytałam się także, że jedne z bardziej polecanych produktów tej marki to róże do policzków. No i skusiłam się na dwa, jeden w kompakcie a drugi w płynie. Piękne, słynne serduszko to róż z serii Blushing Hearts, mam odcień Candy Queens of Heart


Opakowanie jest po prostu prze urocze :) Kartonowe pudełko wydaje się bardzo słodkie. Odcień jaki mam wydaję się dosyć jasny, ale daje ładny kolor na policzkach, subtelnie ożywia cerę. Róż ma aksamitne, takie aż wydaję się satynowe, mięciutkie w dotyku wykończenie. Jest tak miły w dotyku, miękki, bardzo przyjemny. Mega pojemność starczy mi chyba do końca życia :)) Niektórzy narzekali, że tekturowe pudełko trochę śmierdzi, no ale za cenę 24 zł nie spodziewajmy się cudów, zresztą chyba nie o wykonanie pudełka tu chodzi. Poza tym ja różu nie wącham, tylko maziam nim policzki ;)) A i tak jest to najładniejszy róż jaki kiedykolwiek widziałam :)))

Ostatni produkt marki Makeup Revolution, jaki miałam przyjemność kupić to róż do policzków w płynie w odcieniu Heart. Kosztował 15 zł za całkiem sporą buteleczkę. Buteleczka jest wygodna w użyciu, z pompką. Wybrałam kolor Heart, zgaszony róż, wpadający w brzoskwiniowy odcień. 


Róż ma mega dobrą pigmentację, wystarczy odrobina, kapka produktu, by pokryć sobie policzki. Daje naturalne wykończenie, chociaż jego ilość można stopniować. Produkt jest wodoodporny, i rzeczywiście bardzo dobrze i długo trzyma się na twarzy. Mam kremowy róż z Inglota, i muszę stwierdzić, że ten spisuje się o niebo lepiej :) 

Miałam jeszcze ochotę wypróbować podkład The One Foundation, ale nie było najjaśniejszego odcienia. Buteleczka bardzo przypomina mi Face&Body Foundation z MACA, który bardzo lubię, ciekawa jestem, czy sprawdza się chociaż w przybliżeniu tak jak MAC. Mam na razie tyle podkładów, bo ciągle jestem ciekawa jakiejś nowości, że powinnam mieć zakaz kupowania kolejnych. Więc może to i dobrze, że nie było tego odcienia. Chociaż chrapkę mam, nie powiem... i pewnie podczas kolejnych zakupów będę go już miała u siebie w koszyku... 

Ostatnim zakupem, który poczyniłam, był precyzyjny pędzel Real Techniques Setting Brush, który na zdjęciu wydawał mi się troszkę większy ;)) Ale co tam. Dzieki temu jest idealny do rozświetlacza. Mięciutki, jest zrobiony z dwukolorowego, syntetycznego włosia. Mycie zniósł doskonale. Jest poręczny i praktyczny. To mój pierwszy pędzel tej firmy, mam nadzieję, nie ostatni. Aha, kosztował 24 zł. 



To by było na tyle. Jak na pierwsze spotkanie z marką Makeup Revolution jestem bardzo bardzo zadowolona. Ciekawa jestem, czy macie swoich ulubieńców tej firmy, a które produkty niekoniecznie przypadły Wam do gustu... 


Miłego weekendu Wam życzę :))

..Dzisiaj popołudniu wybieram się do katowickiego Spodka na Silesia Bazaar (http://silesiabazaar.pl/pl/), strasznie jestem tym faktem uszczęśliwiona :))
Jeśli będzie ciekawie, to oczywiście zamieszczę małą photo relację :) 

<3 <3 <3 
Pozdrawiam! 





środa, 17 grudnia 2014

Pierwsza wizyta w L'Occitane

Będąc ostatnio na zakupach w katowickiej Silesii, postanowiłam w końcu zajrzeć i odwiedzić pierwszy raz salon L'Occitane. Dobrze wiem, że ten sklep się tam znajduje, ale zawsze jakoś mi było nie po drodze... Nie wiem dlaczego, ale od samego początku kojarzył mi się i przypominał Yves Rocher (chociaż ceny w L'Occitane są znacznie wyższe). Już parę razy odwiedzałam stronę internetową sklepu, która jest godna pochwały, bo jest bardzo przejrzysta i czytelna (pl.loccitane.com) No i naoglądałam się różnych produktów, które oczywiście zapragnęłam mieć ;)) Jednak przy pierwszej wizycie chciałam się raczej rozejrzeć, pomacać i powąchać, niż robić jakieś wielkie zakupy. No ale oczywiście musiałam wyjść z jakąś drobnostką. 


Postanowiłam, że kupię sobie kultowy krem do rąk (wychwalany w sieci, jakby conajmniej jakieś cuda robił), skusiłam się także na mydełko werbenowe, bo ten zapach bardzo przypadł mi do gustu. Mała rzecz a cieszy :) 

Kremów do rąk w L'occitane jest do wyboru, do koloru. To też chyba jeden z najbardziej znanych, kupowanych i polecanych produktów tej firmy. Bardzo spodobało mi się lawendowe, wiśniowe i migdałowe, ale ostatecznie zdecydowałam się na wersje waniliową. Tubka 30 ml kosztuje 29 zł. To wcale niemało, jeśli chodzi o taką małą tubkę, no ale pomyślałam, że mogę sprawić sobie taką przyjemność. Wiem, że jest jeszcze wielka tuba 150 ml, ale nie pamiętam ile kosztuje, pewnie dużo. W dniu, w którym robiłam zakupy było jeszcze -20% na wszystkie produkty, więc dodatkowy plus :)


Krem ma bardzo fajne, odkręcane, takie a'la farbkowe tubkowe opakowanie, które mi osobiście bardzo się podoba. Krem jest bardzo gęsty, ale bardzo dobrze i szybko się wchłania. Myślę, że będzie bardzo wydajny, wystarczy niewielka ilość produktu, żeby posmarować dłonie, które są potem przyjemne i mięciutkie po aplikacji, no i ślicznie pachną. Krem ma dobry skład, zawiera 20% masła shea, które odżywia i zmiękcza skórę dłoni. 
W gratisie mogłam sobie wybrać miniaturkę (10 ml) któregoś z dostępnych kremów. Zdecydowałam się na ten oryginalny, chyba najbardziej znany i kultowy tej marki. Krem do rąk masło shea zachwycił mnie swoim bogatym składem: zawiera masło shea, miód, len, migdały, kokos, rozmaryn, słonecznik i prawoślaz lekarski. Zapach jest przyjemny, a konsystencja gęsta, błyskawicznie i dobrze się wchłaniająca. 


Myślę, że są to bardzo dobre kremy, ale trochę przereklamowane. Na pewno, gdyby były troszkę tańsze, chętniej bym po nie sięgała. Tak, jaa, która nie lubi smarować rąk kremem :) Na szczęście można polować na różne rabaty i promocje, myślę, że mimo wszystko skuszę się jeszcze na inne wersje zapachowe. Podoba mi się działanie kremów, ich wydajność, zapach, no i fajna tubka, która jest idealna do torebki :)
Myślę, że krem jest bardzo dobry do codziennej pielęgnacji, jest też fajnym pomysłem na prezent. 

Drugi produkt, który urzekł mnie swoim zapachem było mydło do ciała Werbena. 75 g tego produktu kosztowało ok. 20 zł. Pięknie pachnie, to właśnie skuli tego zapachu wrzuciłam je do swojego koszyka, mimo że raczej nie używam mydeł do mycia ciała (głównie żeli pod prysznic). Parę razy miałam przyjemność już go użyć, i nie dość, że po myciu zapach utrzymywał się świetnie na skórze, to i pachniała jeszcze cała łazienka :)) 


Ładnie się pieni i nie wysusza skóry. Jest delikatnie złuszczające, świetne zatem do oczyszczania skóry. Zapach przypomina cytrynę z limonką :) Kostka 'zaprojektowana' jest na kształt liścia. Dobrze leży w dłoni. Pani w sklepie powiedziała, że jest mega wydajne i spokojnie wystarczy na dłuższy czas. Raczej nie wydaje mi się, ale poużywam, zobaczę ;)) Zawiera wyłącznie naturalne, roślinne składniki, nie znajdziemy w nim parabenów i sztucznych barwników. 


Myłam tym mydłem także twarz. Ładnie oczyścił, nie podrażnił i nie było efektu ściągnięcia. Jednak dużo lepiej używać go do ciała, ze względu na drobinki peelingujące. 
Jestem zadowolona z zakupu, fajnie było przetestować, ale pewnie w przyszłości nie skuszę się na to mydełko, bo po prostu bardziej wolę używać żeli pod prysznic, ale kto wie... może tak pokocham te mydełko, że będę do niego wracać... 

Podczas wizyty, chciałam się jeszcze skusić na zestaw lawendowy, składający się z mydła, żelu pod prysznic i kremu do rąk, ale nie chciałam popłynąć z wydawaniem pieniędzy podczas pierwszej wizyty. Ale cały czas korci mnie ten zestaw, bo ładnie, nie sztucznie, pachnie lawendą, którą zresztą uwielbiam. 


Do zakupów dorzucono mi próbkę kremu Sublime Beauty Cream, o odcieniu 01 - Cair/Light. To taki a'la bb krem, który miał ładny, jasny, idealny do mojej cery kolor. Dobry produkt na lato, bo ma znikome krycie, ale pewnie jest niesamowicie drogi, więc nawet nie będę szukać o nim żadnych informacji ;))

Pani zapisała mnie także do 'Prowansalskiego Klubu Piękna', który ma informować mnie o premierach, promocjach i ciekawych wydarzeniach. 


Dzięki temu otrzymałam w gratisie także mydełko Bonne Mere mleczne, które tak spodobało się mojej babci, że po prostu dałam jej w prezencie i nawet nie zdążyłam zrobić mu zdjęcia :) 100 g kostka kosztuje ok. 15 zł, więc całkiem miły gratis. A i babcia zadowolona. :) 

Podsumowując moją pierwszą wizytę w tym sklepie, myślę, że nie będzie ostatnią. Wymacałam i wywąchałam już parę fantastycznych produktów, które myślę, że sprawiły by uśmiech na mojej twarzy. 








niedziela, 14 grudnia 2014

Szybkie zakupy, szybki post... (#2)

Come back, bo już jakiś czas temu pojawił się na moim blogu pierwszy post tego typu <t u t a j>, który przyznam pisało mi się bardzo miło, szybko, no i przyjemnie. Postanowiłam od czasu do czasu wprowadzić na swoim blogu taki właśnie 'cykl' pokazujący na szybko, w błyskawiczny sposób moje małe zakupy, czy nowości. Będzie szybko i sprawnie, bez zbędnego rozpisywania się. 


Większość kupiona w Rossmannie, przy okazji zwykłych zakupów w markecie do domu... Ah, no bo te Rossmanny są wszędzie na pasażach, no i żal nie wejść, bo przecież ZAWSZE jest coś potrzeba akurat... Jak ja to mówię zawsze mojemu chłopakowi.. 'no chodź na chwilkę, tylko coś chciałam zobaczyć..'. No i choćbym niczego nie potrzebowała, to i tak zawsze z czymś wylezę :) 

Isana, Body Oil, olejek do ciała w spray'u, 150 ml, około 14 zł, ja kupiłam go taniej, na promocji. Fajnie, że jest w spray'u, poza tym butelka ma fajny kształt i wygodnie trzyma się w ręku. Olejek szybko się wchłania, nie spływa i nie klei się. Ma przyjemny zapach, który mi bardzo odpowiada ;)) Kojarzy mi się z 'zapachem niemowlaka' ;)) Psikałam się nim głównie na uda, nogi i brzuch, i bardzo dobrze nawilżał skórę. Zawiera olej arganowy, migdałowy, słonecznikowy, makadamia i olej z awokado. Na zimę jak znalazł :)

Aussie, Lightweight Conditioning Spray, odżywiająca mgiełka do włosów przesuszonych, zawierająca olejek z australijskich orzechów makadamia. Pojemność 250 ml, ceny nie pamiętam, ale była akurat na promocji, więc ją wzięłam. Miałam kiedyś szampon tej marki i byłam zadowolona, dlatego szukając odżywki sięgnęłam po Aussie. Ma ładny, delikatny zapach, który nawet utrzymuje się na włosach. Szukałam produktu, który trochę odżywi moje włosy i sprawi, że będą się mniej elektryzować pod czapką (sezon na czapki to dla moich włosów makabra ;))) Poużywam, zobaczę, jak na razie jestem zadowolona z zakupu. 

W Rossmannie kupiłam także krem do rąk Kamill Hand Repair, z 5% mocznikiem, w pompce. Nie lubię smarować rąk kremem (tak, wiem, że to zbrodnia!), ale nie umiem wyrobić sobie tego nawyku, więc zapominam o tej czynności. Zresztą, nie miałam też większych problemów ze skórą dłoni, niestety chyba aż do teraz. To pewnie skutek zimnych, mroźnych dni, i moje dłonie zrobiły się makabrycznie przesuszone. Kremów do wyboru, do koloru, ale ten spodobał mi się najbardziej, bo ma pompkę. Poza tym czytając skład mogę stwierdzić, że to też jeden z lepszych na rynku. Zawiera 5% urea, który sprawia, że skóra jest meeeega nawilżona, krem zawiera także wyciąg z rumianku, i panthenol, jest treściwy, bezzapachowy i szybko się wchłania. Myślę, że to był dobry wybór a moim dłoniom przyniesie ulgę :)

Będąc w Hebe, poszalałam i z manierą gwiazdy, kupiłam sobie Wypełniacz Ust, marki DermoFuture. :) Kupiłam głównie z wielkiej ciekawości, czy rzeczywiście sprawi, że moje usta będą widocznie większe, i to bez żadnej chirurgicznej ingerencji. Producent obiecuje, że każde użycie nadaje naszym ustom niepowtarzalny blask, a po pełnej 28-dniowej 'kuracji' usta staną się widocznie powiększone i wypełnione, a zmarszczki wokół nich znikają :) Podobno badania kliniczne potwierdzają działanie. Eh, taki gadżet na poprawę nastroju. Błyszczyk ma formę przeźroczystej, bardzo gęstej i lepkiej mazi, która rzeczywiście sprawia, że usta optycznie wydają się trochę większe, świecąc się przy tym jak tafla lodu :) Po chwili od momentu aplikacji maź zastyga na ustach i bardzo delikatnie mrowi, a producent radzi by dla lepszych efektów kilkukrotnie w ciągu dnia nakładać produkt na usta. Szału nie robi, poza tym nie stosuję tego regularnie, tylko od czasu do czasu, więc też nie mogę wypowiedzieć się na temat rzeczywistego działania. Ale nie żałuję zakupu :) Fajnie było wypróbować. 


W Yves Rocher kupiłam sobie wodę toaletową o zapachu karmelizowanej gruszki. Mam żel do mycia z tej serii i przepadłam za tym zapachem. Piękny jest :) Bardzo lubię wody toaletowe z serii Les Plaisirs Nature, mam już w domu uwielbiany przeze mnie kokos i malinkę. Na razie wzięłam sobie mniejszą wersję 20 ml (choć bardziej opłaca się ta większa butelka), bo będzie idealna do torebki. Zapach jest przepiękny, idealny na zimę i świąteczny czas, myślę, że produkty z tej gamy fajnie sprawdzą się jako prezent. 

Dodatkowo, w Yves Rocher pani dorzuciła mi miniaturkę kremu do rąk 'Świąteczna Spiżarnia, Czarne Owoce', a że kremu nigdy dosyć (teraz, bo potem znowu pewnie zaniedbam), to ucieszyłam się bardzo. Zapach dosyć ładny, a pojemność 30 ml idealnie nada się do torebki. Krem jest bardzo leciutki, pachnie leśnymi owocami i jeżyną. 



To by było na tyle, jeśli chodzi o moje ekspresowe zakupy z ostatniego wypadu po 'jedzenie' do marketu. Ale same przydatne. No może oprócz Wypełniacza, ale to z czystej babskiej ciekawości i na poprawę humoru :)) 
Wy też tak macie, że zawsze podczas zwykłych codziennych zakupów, zawsze coś wywęszycie? Pewnie taak, bo każda kobieta tak ma :)) (a co dopiero blogerka!;)) Życzę zatem bystrego oka, i udanych łowów :))









czwartek, 11 grudnia 2014

Kalendarz Adwentowy z Douglasa / Zawartość pierwszego tygodnia

Dzisiaj przychodzę do Was z błyskawicznym, superszybkim postem, w którym pokażę Wam cudeńka, jakie pojawiły się w pierwszym tygodniu użytkowania mojego adwentowego kalendarza z Douglasa. Kalendarz nabyłam w pierwszej połowie listopada, i godnie przeczekał prawie miesiąc, bym teraz mogła cieszyć się jego zawartością. Nie powiem, kusiło mnie czasami, ale potem na szczęście w natłoku obowiązków i spraw na głowie po prostu o nim zapomniałam (choć wisiał na ścianie w centralnej części pokoju ;)). Jeśli ktoś ma ochotę, to o kupnie kalendarza pisałam <t u t a j>.
Cały ten tydzień przeleciał szybko, powiedziałabym nawet, że masakrycznie szybko. Przybyło parę codziennych problemów, brak czasu na wszystko no i zepsuta pralka, no bo nie miała przecież kiedy się zepsuć, tylko akurat teraz. ;) Latanina po sklepach, kupno  i wybieranie nowej zatraciło moją głowę na amen.. Tymbardziej co wieczór cieszyło mnie otwieranie kolejnego, małego kartonika. Miniaturki produktów zawarte w kalendarzu (te pierwsze siedem) jakoś szczególnie nie powaliły mnie na kolana, mam nadzieję, że z każdym kolejnych tygodniem kalendarz się rozkręci ;)) Jednak mimo to, miło by było co wieczór otwierać i wyciągać kolejny produkt. 




Toni Gard 'My Honey,
żel pod prysznic, 
przyjemny, romantyczny zapach kwiatów i owoców. Jednak pojemność mała, starczy na góra ze dwa użycia, więc nie zdążyłam zbytnio poszaleć ;) 150 ml kosztuje 59 zł, trochę przesada, bo to jednak żel pod prysznic...

Absolute Douglas Nails, 
bezbarwny lakier do paznokci,
mam nr 21 Never Topless,
produkt pełnowymiarowy, fajny lakier nawierzchniowy, już malowałam nim paznokcie, lakier daje ładny efekt już po pierwszej warstwie. Kosztuje około 18 zł. fajne jest to, że ma zdejmowaną 'pokrywkę', i dopiero pod nią odkręca się słoiczek. 

Venus, Cleansing Milk,
Mleczko kosmetyczne,
produkt niedostępny u nas w Polsce (przynajmniej nie widziałam nawet w żadnej drogerii internetowej), na stronie douglasa znajdziemy informacje, że 200 ml kosztuje niecałe 7 euro. Miniaturka zawiera 50 ml produktu, więc całkiem sporo. Bardzo się cieszę, że mogę wypróbować ten produkt, bardzo ładnie pachnie i nie podrażnia, dobrze zmywał też makijaż :))



Douglas, Nails, hands, feet,
Anti-aging handbalm,
krem do rąk przeciw starzeniu się skóry dłoni. 
Fajna, różowa mazia, która bardzo fajnie nawilża dłonie. Mała pojemność idealna, żeby wrzucić do torebki. Kolejny produkt marki Douglas, z bardzo fajnym, bogatym składem. Ma składniki odżywcze, takie jak: olej sezamowy, masło shea, pantenol, aloes i alantoinę. Pełnowymiarowy krem kosztuje 39 zł za 100 ml, tutaj mamy 30 ml, więc nie jest źle ;)

Artemis Men,
Hair&Body Wash,
szampon i żel pod prysznic w jednym. 
Dałam mojemu Marcinowi, ale uśmiał się troszkę, że nie wie, czy starczy mu na raz ;) Miniaturka ma 30 ml, pełnowymiarowy produkt ma 270 ml i kosztuje 55 zł. Pachnie specyficznie, jak większość żeli dla mężczyzn, energetycznie. 

Douglas Eyes, 
Endless Lashes Mini Mascara, Intense Black,
maskara ze szczoteczką w kształcie stożka, pogrubiająca i wydłużająca, 
miniaturka to 3,5 ml. Szczoteczka dosyć kosmiczna, potrzeba trochę wprawy, żeby nie uciapać sobie całej powieki. Tusz jak na razie na kolana mnie nie rzucił, ale zobaczymy.
Pełnowymiarowa maskara kosztuje obecnie na promocji 34 zł. 

Douglas Naturals, 
Face Cream Day,
krem do twarzy na dzień, przeznaczony dla cery normalnej (jest jeszcze wersja dla wrażliwej). Ma przynosić skórze nawilżenie, energię i ochronę. Zawiera olej sojowy, oliwę z oliwek i masło shea. Produkt posiada certyfikat BIO. 
Tubka niestety dosyć mała, 10 ml. Pełnowymiarowy produkt ma 50 ml i kosztuje 105 zł (!!! masakra, jak za douglasowski krem) :))



Tak, jak pisałam wcześniej, zawartość kalendarza jakoś szczególnie mnie nie powaliła na kolana, ale była baaaardzo miłym wieczornym rytuałem, który kończył każdy mój dzień. Dzięki temu zasypiałam codziennie w dobrym nastroju ;)) ...bo czasami zwykłe duperele i drobnostki wystarczą, by wywołać uśmiech na twarzy. 
Idę rozpakować kolejne okienko. Dobrej nocy! :)))