piątek, 16 maja 2014

Internetowo... mintishop :)

Początkiem maja złożyłam małe zamówienie w sklepie internetowym mintishop, który większość z Was zapewne doskonale zna. Już parę razy tam zamawiałam, zawsze byłam zadowolona z ekspresowej obsługi, wszystko docierało zawsze pięknie zapakowane (co sprawia, że aż milej się otwiera paczkę), z czystym sumieniem mogę więc sklep ten polecić. KLIK
Dzisiaj chciałabym pokazać Wam, co tam kupiłam. Minęło już troszkę czasu, zdążyłam poużywać i przetestować, więc czas pokazać i napisać co nieco o zakupionych produktach. 



Od jakiegoś czasu kusiły mnie pomadki do ust MUA, postanowiłam więc, że przy najbliższych zakupach sprawię sobie jakąś. Skusiłam się na trzy. Szminki mają fajną, kremową konsystencję, bardzo ładnie pachną i są tanie. Kosztują 5,90 zł. Niestety dostępne tylko przez internet, stacjonarnie ich raczej nie spotkamy. Produkowane są w UK. Pomadki mają ładne, czarne, eleganckie opakowanie, które podczas używania nie pęka, jest solidnie wykonane. Świetna jakość za niską cenę. Dodatkowo, po odkręceniu kolorowego wieczka, znajdziemy mini błyszczyk. Widziałam, że na mintishop jest duży wybór kolorów, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Jak już wspomniałam, skusiłam się na trzy kolory;



  • kolor 12 - najmniej podoba mi się ten kolor, bo zawiera brokat, niestety nie zauważyłam tego na stronie podczas zamawiania. Sam odcień jest bardzo ładny, niestety gdyby nie ten brokat... Kolor to delikatny czerwony, nie żaden ognisty, raczej stonowany, pasujący na codzień. Gdyby nie było brokatu, pomadka byłaby bardzo ładna. Myślę, że nie będę jej używać tak często, niestety...
  • kolor 15 - Juicy - to bardzo ładny brzoskwiniowo-koralowy odcień, będzie pięknie wyglądał latem. Odcień jest dziewczęcy, taki świeży. Niestety podkreśla suche skórki, lepiej więc przed nałożeniem wypielęgnować usta.
  • kolor 4 - bardzo ładny delikatny róż, pomadka rozprowadza się gładko i przyjemnie. Kolor na ustach jest delikatny i jaśniejszy, niż wygląda na zdjęciu. Doskonała na codzień, będzie pasować każdemu.
Ogólnie jestem bardzo zadowolona, na pewno pokuszę się jeszcze o jakiś inne, fajne kolory, które przypadną mi do gustu (byle nie z brokatem ;)

Z firmy MUA wybrałam sobie jeszcze róż w kamieniu, odcień Lolly. Jest dobrze napigmentowany, ładnie podkreśla policzki. Ma delikatny kolor, taki bladziutki koralowy. Róż ma ładne, solidnie wykończone małe, plastikowe opakowanie, które łatwo się otwiera. Wygodnie nabiera się także na pędzel, na buzię nakłada się przyjemnie, efekt można stopniować. Za taką cenę (5,90zł) jest to produkt naprawdę godny polecenia. Miałam jeszcze ochotę na odcień Marshmallow, ale wydawał mi się taki za bardzo 'iskrzący', ale zobaczymy.






Skoro jesteśmy przy policzkach, wybrałam sobie jeszcze mozaikę z W7 The Honey Quenn Honeycomb Blusher, jest to nowość, od niedawna dostępna na stronie internetowej. Produkt zamknięty w ładnym, solidnym pudełku, wykonanym z twardej tektury, tak jak wszystkie poprzednie kolory W7. Wewnątrz znajduję się mięciutki pędzelek, którym niestety niewygodnie mi się maluje. Róż o pojemności 8g kosztował 12,90 zł. Nazwa nawiązuje do wyglądu, w pudełku róż wyglądem przypomina plaster miodu. Mozaika składa się z różu, bronzera i rozświetlacza, wszystkie odcienie utrzymane są w miodowej kolorystyce (brzoskwinie, pomarańcza, pastelowy brąz i róż) Kolor jest ciepły, idealny dla jasnej karnacji, ma przyjemne, satynowe wykończenie. 




Do mojego koszyka wpadł również pędzel Hakuro H24. Jest to mały, skośny pędzel do różu i bronzera. Fajnie modeluje się nim twarz, jest milutki, mięciutki, wykonany z włosia syntetycznego. Ma solidną, wygodnie leżącą w dłoni rączkę. Kosztował 25,90 zł. Co tu więcej o nim pisać. Pędzel jak to pędzel, ma nam dobrze służyć. Ten swą rolę spełnia, ładnie nakłada się nim kosmetyk, więc na razie bardzo mi odpowiada. Mam już kilka pędzli Hakuro i jestem z nich bardzo zadowolona. Są mięciutkie, nie tracą włosia, łatwo się je pierze, nie zmieniają kształtu, czegoż chcieć więc więcej.



Ostatnim zakupem były woski Yankee Candle. Nie byłabym sobą, gdybym ich nie wrzuciła do koszyka :) jak już wiecie, bardzo lubię te woski, pięknie pachną i umilają wieczory. Kupiłabym pewnie więcej, ale akurat te zapachy na które miałam ochotę były niedostępne. Może to i lepiej (na razie...) Co za dużo, to niezdrowo... Woski kosztowały 7 zł. Kupiłam trzy; 



  • Mandarin Cranberry - słodki wosk o zapachu mandarynki i żurawiny. Swoją drogą ciekawa byłam jak będzie pachniał, bo żurawina kojarzy mi się głównie z sokiem na zapalenie dróg moczowych, hehe. Zapach jest przyjemny, energetyczny, jest bardzo intensywny, ale nie duszący. Na dzień dzisiejszy jest moim ulubionym. Przebija nawet ukochaną przeze mnie lawendę. :) 
  • White Gardenia - delikatny, przepiękny zapach białych kwiatów. Wosk zapalałam najczęściej w ciągu dnia, wtedy ładnie wypełniał zapachem wnętrze całego pokoju. Troszkę przypominał mi zapach balsamu z Sephory, o którym wcześniej pisałam. Zapach kwiatowy, niby troszkę tropikalny, ale jednak delikatny, świeży i subtelny
  • ostatni zapach to Vanilla Cupcake - słodziutka waniliowa babeczka. Zapach muffinek świeżo wyciągniętych z piekarnika. Jest słodki ale jednocześnie delikatny. Paliłam go, gdy za oknem padało, wydawało mi się, że wręcz ocieplał wnętrze :) Pachnie bardzo ładnie, wanilią, cytryną, lukrem i biszkoptem. Lubię ten zapach, przyjemnie się go pali, mam z nim taki dylemat, czy palić często, czy może raczej oszczędniej, bo szkoda, żeby mi się szybko skończył :) 

To by było na tyle, za bardzo nie poszalałam, kupiłam to na co miałam ochotę w danym momencie, nie chce też przesadzać i zagracać swojej łazienki niepotrzebnymi kosmetykami. Miałam jeszcze wieeeeelką ochotę na rozświetlacz z MUA Undress your skin, ale akurat nie był dostępny. Pięknie prezentuje się na zdjęciu, więc jestem bardzo ciekawa jak by się sprawdził... Może akurat któraś ma i mi doradzi.. ;) Lubię kosmetyki MUA, na pewno nie raz coś jeszcze kupię i wypróbuję. 


<3 <3 <3



sobota, 10 maja 2014

Ulubione maseczki do twarzy...

Dzisiaj, postanowiłam odpocząć po cały zabieganym tygodniu, dlatego też dzisiaj aktywnie dnia nie spędzę. :) będzie relaks i chillout! Czasem potrzeba nam takiego wyciszenia i ukojenia. Jest to czas idealny żeby odpocząć, zrelaksować się, poleżeć pod kocem z ciepłą herbatką z miodem i cytryną, przeczytać jakąś ciekawą książkę, na którą nie mamy czasu zabiegane w tygodniu, przejrzeć magazyny, albo odpocząć poprawiając sobie humor takim domowym spa. :) dzisiaj będzie trochę o takich polepszaczach, które większość z nas na pewno bardzo lubi, czyli maseczki, taaaram! Ja niestety stosuje je raczej nieregularnie, zazwyczaj nie mam czasu, jedynie czasem jak mi się przypomni w środku tygodnia, to umilę sobie kończący się dzień, natomiast w weekend sięgam już po nie znacznie częściej. Mam swoje ulubione i sprawdzone, do których zawsze wracam, dzisiaj chciałabym i Wam je pokazać. Posegregowałam je w 'grupy', tak, żeby łatwiej byłoby mi je opisać. Maseczki dobieram sobie w zależności na jaką mam ochotę, albo czego akurat potrzebuje moja skóra. Nie przeciągając... oto gwiazdy wieczoru...!
                                                                                   
Na pierwszy ogień idą maseczki rossmannowskie, firmy Rival de Loop, łatwo dostępne i bardzo tanie, dostępne oczywiście w każdym Rossmannie. Bardzo je lubię, mają fajne, wygodne podwójne saszetki, z których łatwo wydobyć produkt. Zawartość w jednej saszetce jest odpowiednia akurat na jedno użycie. Maseczki kosztują około 1,60zł, na promocji można dostać je jeszcze taniej. Wszystkie maseczki mają ph neutralne dla skóry, nie zawierają parabenów, silikonów ani barwników, są więc przyjazne dla naszej buzi.



1. Rival de Loop Hydro maseczka nawilżająca - jedna z moich ulubionych z tej linii. Zawiera kwas hialuronowy, który intensywnie nawilża i wygładza skórę. ma ładny zapach. Kiedyś dostępna była z innym składem i w trochę innej szacie graficznej, ale pamiętam, że po nałożeniu troszkę mnie szczypała buzia, w tej wersji nic takiego nie miało miejsca, ładnie nawilża i ładnie się wchłania.
2. Rival de Loop maseczka oliwkowa, zawiera oliwę z oliwek i ekstrakt z kwiatu lotosu. Maseczka łagodzi podrażnienia i chroni skórę przed wysuszeniem. Ma dziwny ale niedrażniący zapach (przynajmniej dla mnie), jest w formie kremu, bardzo przyjemnie się ją aplikuję. 
3. Rival de Loop maseczka złuszczająca peel-off - zawiera ekstrakt z rumianku i aloesu, które nawilżają i koją skórę. Bardzo lubię maseczki typu peel-off, są specyficzne, nie każdemu jednak przypadną do gustu. Maseczka bardzo ładnie i głęboko oczyszcza skórę, ma trochę gęstą konsystencję, bardzo łatwo się ją jednak nakłada, i dosyć dobrze 'ściąga'. Najczęściej nakładam ją po wcześniej zrobionym peelingu, wtedy działanie jest mocniejsze. 
4. Rival de Loop maseczka zielone jabłuszko, odświeżająca - ma ładny, miły dla nosa zapach świeżutkiego jabłuszka, który już rozpieszcza naszą skórę. Fajnie odświeża buzię, nie podrażnia i nie piecze po nałożeniu, ma bogaty skład - olejek jojoba, masło shea, olejek z moreli, olej z pestek jabłka i winorośli. Chroni skórę przed utratą wody, skóra wygląda na wypoczętą, odświeżoną, nawilżoną i odżywioną. 

Z serii Rival de Loop lubię także bardzo maseczkę odżywczą truskawka i wanilia, a także wersję miód i mleko, których akurat na zdjęciu nie ma. Są również bardzo dobre i mają piękne zapachy, które poprawiają mi humor.

Druga 'grupa' to maseczki z Bielendy. Są łatwo dostępne, kupimy je raczej bez problemu w każdej drogerii czy aptece. Kosztują coś około 3,50 zł, ale nie pamiętam dokładnie. Moje ulubione to prezentowane na zdjęciu dwie wersje.



1. Bielenda Awokado dla cery suchej i odwodnionej - to wg producenta wysoko skoncentrowany preparat o silnym działaniu nawilżającym i regenerującym; ekspresowo przynosi ukojenie oraz przywraca komfort i świetną kondycję suchej i odwodnionej skórze. Saszetka, którą dostajemy, to nic innego jak dwu-krokowa maseczka nawilżająca, podzielona na dwa etapy. Etap, czyli krok pierwszy to kompres nawilżający, który ma za zadanie intensywnie nawilżyć naszą skórę, a także złagodzić i ukoić podrażnienia. Nakładamy na twarz i pozostawiamy do wchłonięcia. Etap drugi to maseczka, która chroni, intensywnie regeneruje i odżywia skórę, wzmacnia ją i wygładza. Maseczkę nakładamy na twarz, i również zostawiamy do wchłonięcia - nie trzeba jej zmywać. 
Produkt przeznaczony jest do suchej, szorstkiej, odwodnionej skóry, wrażliwej na zmiany temperatury. Idealnie nadaje się po zimie, zregeneruje naszą skórę. Ma bardzo fajny, bogaty skład, zawiera d-pantenol, olej kokosowy, olej palmowy, hydromanil, ekstrakt awokado. 

2. Bielenda Olejek arganowy cera dojrzała i sucha - tak jak w poprzedniej wersji i tu dostajemy saszetkę podzieloną na dwie części: wygładzające serum i odmładzający koncentrat. Mimo, że na opakowaniu widnieje informacja, iż produkt jest dla cery bardzo dojrzałej, ja również po niego chętnie sięgam. To że ma działanie odmładzające i wygładzające nikomu jeszcze krzywdy nie zrobiło ;) Produkt zawiera koenzym Q10, ceramidy, kwas hialuronowy, olejek arganowy, a także masło shea, które mają za zadanie odżywić, zregenerować naszą skórę. Buzia po użyciu staje się promienna, gładsza, a zmarszczki mniej widoczne. Wg producenta produkt nadaje się dla nas, jeśli nasza cera jest sucha, bardzo dojrzała, pozbawiona elastyczności i jędrności, jeśli występują na niej przebarwienia spowodowane słońcem lub procesami starzenia się skóry, a skóra na ciele jest szorstka, przesuszona, wymagająca intensywnej regeneracji. 

Będąc kiedyś w H&M natknęłam się na stoisko z kosmetykami, które swoją drogą są bardzo dobre jakościowo. Chapsnęłam jedną maseczkę na próbę, ale tak się polubiliśmy, że wróciłam po więcej. Tak też maseczki z popularnej sieciówki stały się jednymi z moich ulubionych. Maseczki przepięknie pachną, Opakowanie jest dosyć spore, jedno wystarcza co najmniej na dwa razy, saszetka mogłaby być podzielona na pół, wygodniej byłoby jej używać a produkt starczał by na dłużej. Jedyna wada jest taka, że są one dostępne w sklepach H&M ( i niestety nie we wszystkich) i są dosyć drogie. Około 5 zł za jedno opakowanie.



1. Maseczka uspokajająca gruszka&melon ma za zadanie wyciszyć zmysły i zrelaksować naszą skórę. Dodatkowo oczyszcza twarz. Kolor jest lekko zielony, jest łatwa w aplikacji, maseczkę nakładamy na twarz i po 10/15 minutach zmywamy ciepłą wodą. Skóra jest gładka i miła w dotyku. 
2. Malinowa maseczka oczyszczająca - ma w składzie ekstrakt z maliny, mango, moreli, brzoskwini i granata. Pięknie owocowo pachnie, jak owocowy kisiel. Zapach jest odprężający. Ma biały kolor (swoją drogą, myślałam, że będzie raczej różowy). Rzeczywiście oczyszcza, i wygładza naszą buzię. 
3. Ochronna maseczka kokosowa zawiera masło shea i masło kokosowe, fajnie nawilża i delikatnie oczyszcza skórę. Zapach jest dosyć intensywny, maseczka lekko zastyga na buzi. Jest kojąca, sprawia, że nasza twarz jest gładka w dotyku.
4. Ostatnia, którą miałam okazję testować to przeciwutleniająca maseczka jagodowa. Tą wersję lubię najbardziej. Ba fajny, bogaty skład, zawiera przeciwutleniacze, chroni i odświeża skórę. Jest też delikatnie oczyszczająca. Zawiera olejek z pestek brzoskwini, który dobrze nawilża. Pachnie naprawdę obłędnie! 
Wiem, że są też dostępne inne wersje maseczek: wygładzająca z glinką z jagodami goji i granatem, delikatna maska z miodem manuka i jaśminem, oczyszczająca,rozgrzewająca waniliowaaloesowa oczyszczająca, pomarańczowa maseczka peel-off, energetyzująca limonkowa, i ta, na którą mam największą ochotę - czekoladowa


Zbliżamy się ku końcowi (troszkę Was jeszcze jednak ponudzę), teraz będą maseczki, z których śmieje się mój chłopak :) Czyli nazywane przeze mnie tzw. 'szmaciaki' :) Maski, zwane potocznie kompresami...



1. Maska Mooya - tak jak te z Bielendy podzielona jest na dwa etapy, bioaktywną maskę i serum. Pierwszy raz miałam z nią do czynienia za sprawą pudełka Glossybox. Wtedy po raz pierwszy widziałam w ogóle taką maseczkę do twarzy :) Nie widziałam jej nigdzie stacjonarnie, szkoda, byłaby wtedy łatwiej dostępna. Wiem, że można ją kupić na stronie producenta (www.beautyface.pl) Teraz jest promocja, kupimy je za około 14 zł, normalna cena to coś koło 25 zł, więc dużo drożej. Jest ich parę rodzai, ja mam wariant perła - gładkość i delikatność. To moje drugie opakowanie tego wariantu. Pierwsze opakowanie, z jakim miałam przyjemność się spotkać było to Total Efekt Wypełniacz Kolagenowy. Wszystkich wariantów jest około 20, więc jest w czym wybierać. Dla każdego, co innego :) Na opakowaniu znajdziemy informację, że jest to produkt profesjonalny. Nie zawiera parabenów, barwników, ani konserwantów i jest przebadany dermatologicznie. Opakowanie zawiera intensywnie działającą maskę na twarz i szyję, w postaci bawełnianego płata silnie nasączonego naturalnymi substancjami oraz aktywne serum, którym kończymy zabieg, i które ma za zadanie odmłodzić i poprawić stan naszej skóry. Ogólnie aplikacja jest bardzo łatwa i przyjemna (po prostu wyciągamy produkt z opakowania i kładziemy na buźkę). Maska ma przyjemny, delikatny i świeży zapach. Można się zrelaksować i odpocząć. W moim odczuciu jest to produkt taki trochę luksusowy :) Żałuję jedynie, że produkt jest dosyć drogi w cenie regularnej i niestety trudno dostępny...
2. Maska kompres 4D intensywnie liftingująca i modelująca twarz marki Dermo pHarma+. Ja swoją kupiłam w Hebe, widziałam, że też jest spory wybór tych masek. Cena to niecałe 7 zł. Kompres, który nakładamy na twarz nasączony jest aktywnymi składnikami, w składzie znajdziemy m.inn.; kawior, kwas hialuronowy, ekstrakt z zielonej herbaty, ekstrakt z granatu, wit. E, glukozaminę i wiele innych. Kompres równomiernie rozprowadza się na buzi, wnika w głębokie warstwy skóry, wygładza zmarszczki i poprawia elastyczność, nawilża, i podobno rozjaśnia przebarwienia. Bardzo ładnie pachnie, mam ochotę na inne warianty. Działa bardzo fajnie, trzeba jednak zastosować parę razy, żeby zobaczyć efekt. Jak na taki profesjonalny zabieg, który możemy samemu sobie zrobić w domu, maska nie jest droga i łatwo dostępna. 
3./4. Maski kolagenowe firmy skin Recovery/Purederm koreańskiego producenta Adwin. Cena coś około 6zł, ale widziałam, że często są w promocji, ja swoje kupiłam w drogerii Hebe. dostępnych było parę wersji, ja skusiłam się na malinową a także czekoladowo-kakaową. Mają w składzie kolagen i witaminę e, które mają zapobiec starzeniu się skóry, oraz ją rozświetlić. Kupiłam je jedynie ze względu na zapach, wcześniej nie miałam przyjemności poznać się z nimi. Wcześniej miałam jeszcze wariant lawendowy, na pewno skuszę się jeszcze na delikatny rumiankowy. Kompres jest porządnie nasączony, jednak po nałożeniu nic nam na szczęście z buzi nie spływa. Producent zapewnia, że są w 100% wykonane ze składników naturalnych, w składzie natomiast mają parabeny... :/ Jeżeli ktoś lubi azjatyckie kosmetyki, na pewno będzie zachwycony, maski są dobrze dostępne, dosyć tanie, i warte wypróbowania.

Ostatnia 'grupa' to chyba najbardziej popularne i znane maski - Firmy Ziaja. Ziaję uwielbiam w każdej postaci. Uważam, że mają świetne, godne uwagi i polecenia produkty. No i co najważniejsze - nasze, rodzime! Maseczki z glinką to jeden z moich ulubionych must have. Spośród tej grupy, nie mam ulubieńca. Kocham je wszystkie tak samo. Wszystkie robią mojej skórze dobrze <3. Lubię je aplikować w zależności od tego jaki mam humor. Dostać je możemy niemal wszędzie, są najłatwiej dostępne ze wszystkich przedstawionych. Są najtańsze, kupić je możemy już nawet za 1,20 zł. Ja zazwyczaj kupuję je w firmowych sklepach Ziaji, albo w Rossmannie. Maski są wydajne, jedno opakowanie spokojnie wystarczy na dwa użycia.



1. Maska regenerująca z glinką brązową - przeznaczona jest dla każdego rodzaju skóry, po nałożeniu na twarz glinka rzeczywiście ma kolor brązowy. W składzie ma olej canola, proteiny ze słodkich migdałów, glicerydy kokosowe, wit. E i prowitaminę B5. Odżywia i regeneruje podrażnioną skórę. Łatwo się zmywa, ma przyjemny kokosowo kakaowy zapach. 
2. Maska anty-stres z żółtą glinką. Działa chyba naprawdę, bo zawsze poprawia mi nastrój - fajnie wygląda na buzi ;) Jakby się miało musztardę na buzi ;) Ma bardzo bogaty skład, skóra jest jakby bardziej odżywiona. Skóra nabiera zdrowego blasku, zapach przypomina mi trochę zapach migdałów, relaksuje i odpręża. 
3. Maska dotleniająca z glinką czerwoną - ma kolor taki bardziej pomarańczowy, aktywnie rewitalizuje skórę, łagodzi podrażnienia, i wzmacnia proces dotlenienia komórek skóry. Po zmyciu maseczki skóra jest mięciutka i nawilżona, nie zapycha i nie uczula. Miło, łagodnie pachnie. 
4. Maska oczyszczająca z glinką szarą - to była pierwsza maska Ziaji, jaka wpadła w moje ręce. 'Wyglądam' w niej jak bladziok i ufo ;) Przeznaczona jest do skóry mieszanej, trądzikowej i tłustej. Ja mam mieszaną w kierunku do suchej i krzywdy mi nie zrobiła. Używam jej zawsze jak mam jakieś niedoskonałości. Jestem jej wierna, nie próbowałam żadnej innej maseczki oczyszczającej tego typu. Dobrze oczyszcza, zmniejsza pory, pochłania sebum. Zapobiega powstawaniu podrażnień, aktywnie nawilża, ma też składniki o właściwościach kojących. 
5. Maska kojąca z glinką różową. Łagodzi, redukuje podrażnienia na skórze, aktywnie nawilża i tworzy warstwę osłaniającą naskórek. Polecana jest dla skóry wrażliwej. Ma delikatny, nienachalny zapach, zmniejsza zaczerwienienia, nie wysusza, zmiękcza naskórek i bardzo dobrze odżywia. Używam jej zawsze jeśli moja buzia napotka jakiś kosmetyk, który mnie podrażni, uspokaja wtedy moją cerę. 
6. Ostatnia maseczka, Phyto Aktiv, to moje ostatnie odkrycie, nie próbowałam jej nigdy wcześniej, bo nie miałam takiej potrzeby. Od jakiegoś czasu zaobserwowałam że na mojej buzi widoczne zaczęły być pojedyncze naczynka, przy okazji jakiś tam zakupów sięgnęłam więc po maseczkę żelową wzmacniającą, przeznaczoną dla cery naczynkowej. Jak nazwa wskazuje ma konsystencję żelową, bardzo dobrze się nakłada, nic nie spływa. Ma delikatny, lekko kwiatowy, przyjemny zapach. Przynosi ulgę, twarz naprawdę mniej się rumieni, wzmacnia naczynka i regeneruje naskórek. Na pewno będę do niej wracać. 


Maseczek na mojej twarzy przewinęło się dosyć sporo, nie wszystkie okazały się być dobre dla mojej skóry. Nie wszystkie mi pasują. Podrażniają mnie niestety maseczki 
Lirene, AA, czy Perfecty a szkoda, bo mają bardzo fajny wybór. Ciekawa jestem jakich Wy macie swoich 'buziowych ulubieńców' ?


do następnego! 
<3





piątek, 2 maja 2014

Nawilżanie z Sephorą...

Z racji tego, że majówka to czas wypoczynku i relaksu, dzisiaj będzie bardziej chillout'owo i spokojnie. Będzie o relaksie naszej skóry ;) Od jakiegoś czasu kupuję produkty do pielęgnacji marki Sephora. Fajnie, że do wyboru jest zawsze mała i większa pojemność, dzięki temu można przetestować więcej produktów, i dobrać to co pasuje naszej skórze. Tymi dwoma, które chcę Wam dzisiaj pokazać jestem po prostu zachwycona :) Pewnie są już dobrze znane i mam nadzieję lubiane, bo żadne nowości to to nie są... 
Mowa tutaj o super odżywczym maśle do ciała i kojącej mgiełce do twarzy



Super odżywcze masło do ciała, bardziej znane jako super supreme body butter, odkryłam już jakiś czas temu. Wcześniej, znałam ten produkt tylko w postaci próbek, które dostałam przy okazji jakiś tam zakupów i już po pierwszym zastosowaniu wiedziałam, że to nie koniec naszej znajomości ;) Masło dostać możemy oczywiście w perfumeriach Sephora, w dwóch pojemnościach: 95ml (cena 25zł) i dużo większej 470ml (cena też dużo większa 75zł). Ja już dwa razy kupowałam to mniejsze opakowanie. Jakoś tak ciężko jest mi wydać jednorazowo ponad 70zł na balsam.. 


  • masło świetnie nawilża i odżywia skórę, 
  • przy regularnym stosowaniu widać poprawę w gładkości i jakości skóry - jest bardziej miękka i sprężysta,
  • opakowanie (nawet to mniejsze) jest bardzo wydajne,
  • aplikacja jest bardzo przyjemna,
  • ma piękny, delikatny zapach

Masło jest idealne dla osób, które mają suchą lub przesuszoną po zimie skórę. Ja zazwyczaj stosuję go wieczorem, po kąpieli, jego głębokie nawilżanie sprawia, że efekt zostaje do rana. 


Ma maślaną, gęstą i treściwą konsystencję, dzięki temu idealnie nawilża naszą skórę. Ultra bogata konsystencja wzbogacona masłem karite sprawia, że używanie jest wyjątkowo przyjemne, zapewnia skórze pełny komfort i intensywnie ją nawilża, nie pozostawiając przy tym tłustej warstwy. Do tego ma piękny zapach, który jest jednocześnie delikatny, ale też bardzo intrygujący. Pachnie dosyć dziwnie, ale bardzo ładnie, w swoim składzie zawiera masło shea, olej kokosowy, wyczuwalne są tam też nuty mango, kwiat róży i gardenii. Jest przyjemny i nienahalny. Troszkę słodki, owocowy, kwiatowy, ale bardzo delikatny. Kojarzy mi się z czystym morzem, pięknym, ciepłym piaskiem, świeżością i eh nie wiem czym jeszcze ;) Ale właśnie ten zapach urzekł mnie najbardziej podczas zakupów. 

Ogólnie odczucie mam bardzo pozytywne, produkt jest naprawdę godny polecenia. Jedynym minusem może być cena, ale zawsze można przetestować tą mniejszą wersję, która też będzie bardzo wydajna :)

Drugi produkt, który mnie zachwycił, i który myślę, że będzie pasował każdemu, jest mgiełka orzeźwiająco - kojąca do twarzy. 


Fachowo nazwana przez Sephorę softening facial mist, to nic innego, jak wodna mgiełka do twarzy. Tak jak masło występuje w dwóch pojemnościach, mniejszej 75ml (cena 15zł) i większej 150ml (cena 25zł). Bardziej opłaca się kupić większe opakowanie, ja mam to mniejsze, z racji tego, że chciałam najpierw przetestować czy mgiełka będzie mi odpowiadała, poza tym mniejsze opakowanie jest wygodniejsze do torebki, czy w podróży, a wierzcie mi większa wersja 150ml, to naprawdę wielka flacha. Do kupienia bez problemu w każdej Sephorze, także w ich sklepie on-line. 
Mgiełka jest w atomizerze, nadaje się idealnie do odświeżenia twarzy w ciągu dnia. Nie powoduje uczucia ściągnięcia skóry twarzy, parę razy używałam jej rano po oczyszczeniu zamiast toniku i wieczorem po zmyciu makijażu.
  • zawiera cenne minerały i ekstrakt z lotosu, który koi i odświeża skórę,
  • dobrze odświeża w ciągu dnia,
  • bardzo dobra wydajność,
  • mgiełka jest delikatna, nie podrażnia,
  • pięknie, świeżo pachnie,
  • nadaje się do wrażliwej skóry, nie powoduje podrażnienia i uczulenia,
  • ma fajny format, nadaje się do torebki,
  • jest tania i łatwo dostępna
  • ma fajny atomizer, jest łatwa w użyciu


Mgiełka jest bardzo delikatna, nie zawiera parabenów, ani alkoholu, jest więc przyjazna dla naszej skóry, nie wysusza. Na opakowaniu widnieje informacja, że była testowana dermatologicznie i okulistycznie. 
Tego typu produkt szczególnie dobrze sobie radzi latem, kiedy podczas upałów twarz bywa napięta, przegrzana i łatwo się przesusza. Łagodzi podrażnienia, pomaga odświeżyć skórę w upał i obniżyć jej temperaturę, pomaga także przy stanach zapalnych, przynosi ulgę i koi. 


Podsumowując, bardzo polecam Wam obywa opisywane produkty. Są godne wypróbowania, łatwo dostępne i robią dobrze naszej skórze :-)


Oprócz kosmetyków kolorowych, bardzo lubię te sephorowskie przeznaczone właśnie do pielęgnacji ciała i twarzy, jestem wielką fanką miceli, żeli i kremów do twarzy, a Wy jakie kosmetyki made by sephora lubicie najbardziej? 

<3 do następnego!